O kopalni mądrości

Dawno nic nie pisałem. Trochę z lenistwa, trochę z braku czasu. Najpierw praca na półkoloniach, potem rekolekcje, w końcu Boski Festiwal (zainteresowanych tematem festiwalu odsyłam tutaj i tutaj). W międzyczasie od ostatniego posta do dziś, bardzo mocno się rozmiłowałem w nauczaniu Sługi Bożego abpa Fultona Johna Sheena i o tym chciałbym dziś opowiedzieć.


Jego teksty są po prostu kopalnią mądrości życiowej, wiedzy teologicznej, psychologicznej i socjologicznej. Wywarł na mnie niesamowite wrażenie i niemal każda jego wypowiedź na nowo mnie porywa i zaskakuje. A jest tego dużo. Bardzo dużo, bo aż 66 książek, wiele artykułów i programów telewizyjnych. Trzeba miesięcy, a raczej lat, żeby poznać wszystko. Jest tylko jeden, drobny problem, który niejednemu czytelnikowi to zadanie utrudni. Dzieła abpa Sheena są napisane w języku angielskim i tylko niewielki ich procent został przetłumaczony na język polski. Polski czytelnik może się cieszyć jedną książką (Wstęp do religii), niewielkimi fragmentami innych książek, krótkimi wypowiedzi z artykułów i kilkoma odcinkami programu TV. Pozostałe 65 książek wciąż czeka na tlumaczenie. A ja zamierzam studiować filologię angielską. Przypadek?



Wracając jednak do postaci Sługi Bożego - dlaczego tak mi imponuje? Chyba dlatego, że sam chciałbym być do niego podobny. Abp Sheen był niezwykłym mówcą, który rzeczywiście przyciągał tłumy. Wydaje mi się, że najważniejszym źródłem jego siły przyciągania były: radykalizm, prostota i własny przykład.

W tym co głosił trudno się doszukać letniości, bylejakości czy braku stanowczości. Mówił bardzo konkretnie, czasem dosadnie, nie przebierał w łagodnych określeniach, ale wyraźnie mówił o sprawach Kościoła i każdego katolika. Jego mowa była tak-tak, nie-nie, jak kazał Jezus - grzech to grzech i zasługuje na potępienie, człowiek to stworzenie i dziecko Boga i zasługuje na miłość i szacunek.

Abp Sheen mówił bardzo prostym językiem, świetnie operując technikami oratorskimi, dzięki czemu można go słuchać godzinami i nie tylko się nie nudzi, ale daje się łatwo zrozumieć. Wreszcie, biskup podawał przykłady. Życiowe, częściowo z własnego doświadczenia, częściowo zmyślone dla zobrazowania sytuacji, o której mówił. Nie próbował mówić do ludzi jak do magistrów teologii dogmatycznej, ale mówił jak Jezus do ludu - w przypowieściach. I wierzę, że on sam żył tym, co głosił, w końcu nie bez przyczyny został ogłoszony dekret o heroiczności jego cnót.

To jest podstawa skutecznego głoszenia Ewangelii - jedność czynów i słów, brak rozdźwięku między amboną a codziennością. Drugą najważniejszą cechą dobrego kaznodzieji jest, według mnie, poruszanie spraw naprawdę ważnych dla niewielkiej grupy ludzi, nie dla narodu, nie dla ludu Bożego, ale dla parafii, a nawet tylko dla tej grupy ludzi, która właśnie znajduje się w kościele. Chodzi o to, żeby Słowo Boże rzeczywiście było motorem codzienności, żeby objawiało nasze braki i potrzeby codziennego życia i odpowiadało, jak sobie z nimi radzić, gdzie szukać siły, pomocy. Bo co mi po tym, że po raz czterdziesty szósty usłyszę na kazaniu, że aborcja to grzech zabójstwa albo że powinniśmy ufać Bożemu miłosierdziu i powinniśmy to czy tamto. Takie ogólniki czy kwestie, które nie dotyczą konkretnej społeczności nie powinny być nieodłącznym elementem kazań.
Abp Sheen o tym wiedział i chwała Bogu za jego osobę i całe dziedzictwo jego życia i pracy, które nam zostawił!



Sługo Boży Fultonie Sheen - wstawiaj się za nami!


Komentarze