O odpowiedzialności

Ludzie nie lubią odpowiedzialności. Nie lubią wolności i nie chcą decydować sami za siebie. Taki wniosek mnie ostatnio przytłacza w różnych dziedzinach życia. Zasadniczo, obserwuję to zjawisko od lat, patrząc na naszą ojczystą politykę, czytając komentarze ludzi, słuchając tego, co mówią, patrząc na to, jakie stanowiska zajmują w różnych sprawach. Wielu ludzi jest gotowych poddać się niemal w niewolę, byle tylko nie musieli podejmować decyzji, byle nie musieli zaryzykować, że się pomylą. Ten, kto nie podejmuje odpowiedzialności, nie robi tego z lenistwa albo ze strachu.

Problem, jak obserwuję, pojawia się na wielu szczeblach - osobistym, szkolnym, zawodowym, a nawet narodowym. Do tego pierwszego zaliczyłbym nasze relacje, rodziny, ogólnie pojęty samorozwój; do drugiego - naukę, kształcenie się, zdobywanie nowych umiejętności; do trzeciego z kolei przypisałbym kwestię podjęcia pracy, wyboru ścieżki zawodowej, jakiejś ogólnej wizji swojej przyszłości zawodowej; wreszcie do czwartego - wybory, poparcie dla partii politycznych, czy światopogląd. Przy tym, zaznaczam, sam nie byłem wolny, a może nadal nie jestem w 100%, od tego sposobu myślenia i działania. Większość z rzeczy, o których będę pisał, sam przeszedłem i wiem, jak to jest i na czym to polega. 


Na szczeblu osobistym dostrzegam problemy z usamodzielnianiem się i dojrzewaniem. Sam nie jestem wiekowym człowiekiem, ledwie skończone 23 lata, ale wydaje mi się czasem, jak patrzę na niektórych ludzi starszych ode mnie, że oni się zatrzymali na etapie nastolatków. Nie potrafią nawiązywać głębokich relacji, nie mają ambicji, marzeń, ograniczają się do stwierdzenia: "jakby to zrobić, żeby zarobić, ale się nie narobić". Albo przypadki 30/40-latków, którzy nadal mieszkają z rodzicami. Albo tacy, którzy nie chcą założyć rodziny, bo oni się muszą wyszaleć, pobawić, nie mają czasu na takie nudy jak opieka nad dziećmi. Czasem można się zwyczajnie przerazić. Przy tym aż głupio wspominać o tym, jak wielu ludziom w ogóle nie zależy na tym, żeby się rozwijać, po prostu. Cieszą się z tego, co jest, "jakim mnie, Panie Boże, stworzyłeś, takim mnie masz" i heja, nic nie trzeba robić.

W kwestii szkoły i wykształcenia - dla niektórych - byle iść po najmniejszej linii oporu. Po co robić jakieś głupie prace domowe, po co się starać o samodzielną pracę, skoro można zerżnąć od koleżanki, albo nawet kupić (bo i to już dzisiaj żaden problem). Po co się męczyć, skoro można posiedzieć przy kompie, wbić kolejny level, mieć poczucie że się robi to, czego się naprawdę chce i w czym jest się dobrym. Smutno patrzeć, jak wielu ludzi nie czyta w ogóle książek, ale zamykają się w świecie telewizji, gier, czy (co i tak najlepsze) jakiegoś innego, niewymagającego hobby. Nie chodzi oczywiście o to, żeby teraz nagle przesadzać, jak nadgorliwi rodzice, i chodzić na 7 różnych zajęć dodatkowych, szkoleń, czy warsztatów tygodniowo, ale po prostu dbać o swoje wykształcenie i rozwijać zdolności, rozsądnie.

Jak chodzi o pracę - podobny problem. Byle najmniej wysiłku, bezrefleksyjność, poddaństwo wynikające z braku kompetencji (który z kolei jest spowodowany brakiem rozwoju na wcześniejszym etapie). Ilu ludzi trzyma się jakiejś pracy, której szczerze nienawidzą, wcale nie dlatego, że nie mają wyjścia, że sytuacja im nie pozwala na zmianę, ale po prostu tak jest prościej, nie trzeba niczym ryzykować, nie trzeba nic zmieniać, "lepszy wróbel w garści, niż kanarek na dachu". Jak wielu młodych ludzi poddaje się woli i kierownictwu rodziców w wyborze zawodu. Dlaczego? Bo tak jest prościej! Bo często rodzice pomogą wejść w odpowiednie kręgi, bo tradycja, bo znajomości. O ile ktoś rzeczywiście bardzo chce wybrać właśnie taką pracę, to nie jest źle, ale jak wielu ludzi cierpi z tego powodu, męcząc się w pracy, która nie pozwala im realizować własnych pragnień, marzeń, która zamyka im drogę rozwoju.

W końcu najwyższy szczebel, narodowy. Chyba nie trzeba tłumaczyć, jak znikome, czasem wręcz żałosne pojęcie o najważniejszych sprawach dla ojczyzny, mają ludzie, którzy są uprawnieni do głosowania. Na wybory się nie chce iść, a jak już się idzie, to zainteresowanie tematem polityki zaczyna się na tydzień przed podejściem do urny (więcej o polityce: tutaj). Wybiera się mniejsze zło, a jeszcze najlepiej jak to zło naobiecuje gruszki na wierzbie i niech nam jak najwięcej pieniędzy dadzą. Nieważne, że wcisną nam nasze własne pieniądze, które wcześniej nam zabrali, a przy okazji zabiorą każdy skrawek wolności osobistej i na wszystko trzeba mieć specjalne pozwolenie urzędnika. Ważne, że dają pieniądze, to jest dobra władza. Nieważne, że wszystko w tym kraju musi być regulowane przepisami, w obawie że biedni, głupi obywatele zrobią sobie krzywdę na każdym kroku. Nie pozostawia się miejsca na zdrowy rozsądek, bo łatwiej jak ktoś za nas myśli.

Z czego to wszystko wynika? Dlaczego tak wielu ludzi nie chce samodzielnie decydować, lubią jak ktoś się nimi opiekuje, jak ktoś podejmuje za nich ważne i mniej ważne decyzje? Ze strachu i z lenistwa. Z tym drugim jest prosta sprawa, nie trzeba wiele tłumaczyć. Każda odpowiedzialność, jaką mamy wziąć na siebie - czy to zrobienie kolacji, czy pracy domowej, czy zmiana pracy, czy aktywność polityczna - wymaga wysiłku. Trzeba się zgodzić na dyskomfort, na poświęcenie czasu, zaangażowania, czasem pieniędzy, na jakiś stres, albo ryzyko. A tak się w dzisiejszym świecie ciągle mówi o tym, że ma być nam łatwo, miło i przyjemnie! Po co sobie dokładać stresów, nieprzyjemności! Okropne...

A dlaczego ze strachu? Bo się ktoś boi porażki. Boi się, że jego decyzje będą błędne, że będzie musiał ponieść konsekwencje swoich czynów. Chłopak boi się zagadać do dziewczyny, bo się boi, że ta go odrzuci. Kobieta boi się zmienić pracę, bo nie jest pewna, czy odnajdzie się w nowym miejscu, czy nie będzie jej zbyt trudno. Narzeczony boi się ślubu, bo od tego czasu bierze na swoje ramiona ciężar nowej rodziny i boi się, że nie da sobie rady. Matka boi się zostawić córkę pod opieką męża, ciągle się wtrącając, bo obawia się, że nikt o nią nie zadba tak, jak ona. Ojciec boi się rozmawiać z synem o swoich uczuciach, bo się boi okazać słabość, wrażliwość, boi się, że straci autorytet. Wyborca boi się, że jeśli nowy rząd nie będzie wszystkiego regulował prawnie, to zapanuje chaos, bo przecież nie można pozwolić, żeby ktoś otworzył firmę bez góry dokumentacji, albo sprzedawał swoje własne pierogi na rynku, bo trzeba na niego nasłać sanepid i kontrolę skarbową. 

Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Dlaczego to, według mnie, jest prawdziwą tragedią? Po pierwsze dlatego, że rozwój człowieka jest możliwy tylko poprzez podejmowanie odpowiedzialności, poprzez trudności, wychodzenie ze strefy komfortu. Unikając zmęczenia, ryzyka, bólu, smutku, czy cierpienia, skazujemy się na niedorozwój. Zarówno emocjonalny, jak i społeczny, czy zawodowy. Po drugie dlatego, że unikając odpowiedzialności, rezygnujemy z prawdziwej wolności, poddając się lenistwu, emocjom, strachowi, niepewności, czy innym ludziom, którzy zdecydują za nas. A bez wolności nie będziemy w stanie kochać nikogo prawdziwie, bo miłość bez wolności nie istnieje. Może się zakochamy, może będziemy w związku, ale prawdziwej, bezinteresownej miłości próżno w tym będzie szukać.

Dlaczego z kolei miłość jest tak ważna? O tym można przeczytać tutaj: Tryptyk życia, a także w książce Moniki i Marcina Gajdów, pt. "Rozwój. Jak współpracować z łaską?", która była w dużej mierze inspiracją do napisania tych przemyśleń. 

Życzę każdemu, sobie też, żebyśmy pragnęli prawdziwej wolności, żebyśmy starali się brać odpowiedzialność za swoje życie, żebyśmy chcieli się rozwijać i byli w tym konsekwentni. Bo cel jest piękny. Bo celem jest miłość! 

Komentarze