O systemie edukacji, cz. I: studia

Niedawno skończyłem pierwszy etap moich studiów, nadszedł więc czas na swoiste podsumowanie. Ośmielam się postawić tezę, iż większość ludzi, którzy są na, lub po, studiach, nigdy tak naprawdę nie chciała, albo wręcz nie powinna, się tam znaleźć. Czasem dlatego, że po prostu sobie nie dają rady, w innym przypadku dlatego, że wcale tego nie chcą i nie lubią, a w końcu dlatego, że zapotrzebowanie na ludzi wysoko wykształconych nie jest tak wielkie, jak nam się to próbuje wmówić.

Rozpoczniemy od powiązania z zeszłotygodniowymi przemyśleniami. Zadałem tam takie pytanie:

Jakie skojarzenia budzi w nas nazwa 'szkoła zawodowa'? Czy widzimy w niej miejsce, gdzie każdy może nauczyć się wykonywać wymarzony zawód, czy raczej jedyną możliwość edukacji dla głupków, którzy nie dali rady dostać się nigdzie indziej? Czy jest możliwe, że ktoś bardzo subtelnie wpoił nam, że jedyną drogą do zdobycia dobrej pracy i przyszłości są studia?


Może ktoś ma inne doświadczenie, jeśli tak, to byłoby wspaniale, gdyby się nim podzielił, ale tam, gdzie ja chodziłem do szkół zawsze powtarzano takie teksty (począwszy, niestety, od nauczycieli, przez rodziców, a na rówieśnikach skończywszy): "Ucz się, bo pójdziesz do zawodówki!", "Jak chcesz mieć przyszłość, to musisz się dużo uczyć i iść na studia, chyba że wolisz kopać rowy", "Technikum to jest takie nie wiadomo co...", "Byle nie zawodówka, wiesz co się dzieje w tych zawodówkach, jaka tam młodzież jest? Sam element!" i wiele, wiele innych. Dlaczego tak mówili? Bo sami w to wierzyli. Dlaczego? Bo ktoś im to też powtarzał od małego, że "studia to jest prestiż", że "dobra praca to tylko po studiach" i inne temu podobne.

Bo owocach jednak ich poznacie... Jaki jest więc efekt takiego sposobu myślenia? Ano taki, że mamy co roku setki tysięcy magistrów, licencjatów i inżynierów, którzy skończyli studia, bo:
a) rodzice kazali;
b) wszyscy moi koledzy poszli;
c) dzisiaj, bez studiów, to pracy ni ma;
d) chcę dobrze zarabiać;
e) coś trzeba w życiu robić, a przecież nie pójdę do pracy;
f) na studiach się studiuje, a nie uczy (if you know what I mean);
g) chciałem wyrwać się z domu, itp.

Wydaje mi się, że wśród studentów bardzo niewielu jest takich, którzy rzeczywiście mają zamiłowanie do nauki, którzy chcą pogłębiać swoją wiedzę, którzy samodzielnie wybrali wymarzony kierunek rozwoju i konsekwentnie dążą do celu. Tyle że właśnie po to są studia. Tymczasem, uczelnie są pełne młodych ludzi, którzy nie lubią tego, czego się muszą uczyć, ludzi, którzy są tam bo muszą (pytanie, dlaczego?), ludzi, którym nic się nie chce, nie mają ambicji, nie chcą się rozwijać, nie chcą poszerzać horyzontów, nie chcą nawet włączać się w dyskusje na zajęciach ani jakkolwiek angażować w życie społeczności, wreszcie ludzi, którzy nie radzą sobie z nauką na takim poziomie, ledwo zdają z roku na rok, nie potrafią opanować wymaganych ilości materiału ani umiejętności.

Kiedyś człowiek po studiach był naprawdę ponadprzeciętnie wykształcony, jego wiedza i umiejętności były bardzo cenne, ponieważ były rzadkie i ich zdobycie wymagało niemałego wysiłku. Dzisiaj, kiedy studia można przejść niemal nieskalanym nadmierną dawką wiedzy, o samodzielnej pracy, rozwoju osobowym, czy intelektualnym nie wspominając, a takich jak Ty są tysiące, jaką wartość ma tytuł magistra? Co roku przybywają dziesiątki tysięcy ludzi z dyplomami, którzy zwyczajnie nie znajdują zatrudnienia, bo ilu może być przeciętnych prawników, socjologów, pedagogów, psychologów, logistyków etc. Brakuje, natomiast, ludzi, którzy będą naprawiać krany w domach 'uczonych', zakładać gniazdka, remontować ulice czy domy, mało jest dobrych kucharzy, cukierników, w ogóle, ciężko jest spotkać jakichkolwiek rzemieślników. Kiedy, jednak, trafi się już taki ktoś, który robi to, co kocha, jest w tym dobry i jeszcze zarabia tym na życie, to się go pasywnie podziwia, zamiast wziąć z niego przykład i zabrać się w końcu za to, czego pragniemy!

Ilu młodych ludzi byłoby o wiele szczęśliwszych, gdyby mogli robić to, co kochają, co jest ich pasją, a nie realizować zachcianki czy strachy rodziców, iść za tłumem, rezygnować z marzeń, bo jakoś trzeba na chleb zarobić (przynajmiej mama tak powtarza...). A kto powiedział, że na marzeniach nie można zarabiać? Otóż, ci wszyscy, którzy sami nigdy nie odważyliby się na ryzyko, którzy całe życie podejmują decyzje w oparciu o złudne poczucie bezpieczeństwa, samozachowawczo, tak żeby "zarobić, a się nie narobić", żeby nie musieć się za bardzo angażować, żeby tylko nie wyściubić nosa z własnej, cieplutkiej strefy komfortu, która sięga nie dalej niż odległości między ścianami ich pokoju. 

Jeśli stoisz właśnie przed podobnym wyborem, nie potrafisz się zdecydować, to wsłuchaj się w swoje najgłębsze pragnienia, zapytaj sam siebie, co chciałbyś robić, gdybyś mógł wybrać absolutnie wszystko i byłbyś pewien, że się uda, a potem... Potem nie szukaj wymówek, nie ulegaj lękowi, nie cofaj się przed ryzykiem, ale po prostu zacznij to robić! Prawdopodobnie będzie trudniej, niż gdybyś wybrał coś innego, być może spotkasz się z niezrozumieniem i oporem ze strony najbliższych, ale nie zrażaj się. Na szczyt wchodzi się pod górę - to nigdy nie jest łatwe i wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami, ale jaka nagroda czeka na tych, którzy podejmą wyprawę i nie zawrócą z powodu trudności! Ponieważ trudności nie należy unikać, ale je podejmować. Tylko tak możemy się rozwijać. 

Nie unikaj dyskomfortu, trudności, ryzyka, nawet cierpienia, i nie przeklinaj ich, nie nazywaj złymi, są to bowiem Twoi najlepsi przyjaciele na drodze do rozwoju. 

Życzę Wam pięknej, błogosławionej niedzieli i wielu mądrych decyzji!

Komentarze